Friday 28 September 2007

Po pierwszym tego dnia szerokim otwarciu źrenicy wzięło go na wymioty. Żądał cofnięcia, krzyku, powrotu. Zaczął się dusić; brak łaknienia; brzucha ból, meldował. Widząc bandę Polaków zrobił się mały. Z sali dobiegał hałas maszyn; czekały. Odgłosy ucinanego materiału; cieknącego smaru. Ośmiogodzinny na twarzy grymas. Z poziomu chrystusowego osunięty na dno jęczał. Nie wyjęta przez pół dnia przeżuta guma. Przewiercanej ściany krzyk. Pyłek kurzu. Nie chciał żyć.

U p o d l e n i e.

Nie obchodziło go, co tam się działo. Co było produkowane. Czekał już na piątek, na wypłatę. Specjalnie nie spał poprzedniej nocy, by nie zrobić dobrego wrażenia. Na dwie godziny przed końcem zwinięty w kłębek spał pod daszkiem.

Już więcej tam nie przyjadę - wzdrygnął się

(Jak czubek pojechał tam znów. Z szaleńczym błyskiem w oczach, wtargnął do hotelu, położył się na blacie recepcji i wykończony wrzasnął: Chcecie mnie, czy nie???)

Zwalisty Wodnik Szuwarek, łysina na głowie, garb powyżej przeciętnej, mętny wzrok alkoholika, zajmował się oprowadzaniem po apartamentach i luksusowych zakątkach pomieszczeń. Tłumaczył swym nie-do-zrozumienia-niby-akcentem-lecz-raczej-myślę-bełkotem w h a t m u s t b e d o n e. On mówił d o n ‘ t po i t, c a n y o u i m a g i n e? Zgrzyt. Working-class-bełkot, a i odrażający dialekt zarazem.

Przez osiem godzin Wodnik Szuwarek kazał chodzić, zmieniać worki w koszach - tych szwaczek, praczek; nie zwracał uwagi, co robiły. Przerażenie tym miejscem postępowało. Stamtąd uciekł. Usiadł na metalowym rusztowaniu za kolejnym budynkiem - Unit 23 stanowiła tabliczka - należącym wciąż do obiektów całego zakładu - obozu. Tuż przy obiegającej dookoła obiektów siatce zakończonej drutem kolczastym i pokrytej smarem – czy ktoś próbował stąd przede mną uciec? – obok ruchliwej szosy o natężeniu kilkuset pojazdów na godzinę, siedział on – uciekinier - wykolejeniec. Skulony w kłębek, z kapturem czarnego prochowca zarzuconym na głowie, z książką Houellebecqa. Po dwóch godzinach nawrót przyzwoitości nakazywał mu zwykle wracać, zmienić dwa worki (d w a), pokazać się, i potem znów, między samochodami, ogrodzeniem elektrycznym, porzuconymi metalowymi przyrządami przecisnąć się do skrytki i osiąść. Spadł deszcz na stronę 146.

(Wykonał ostatni telefon do hotelu, gdzie nikt go nie chciał, prosząc z desperacją o rozmowę z Lisą. Prześladował ją. Wzięto jego dane i obiecano oddzwonić.)

Został sprzątaczem. Niżej w społeczeństwie już być nie można. Upadł na samo dno. Nawet bycie dziwką szacował wyżej.

Nie zamierzał się zaprzyjaźniać z nikim – gdyż powiedziane jest: Sprzątacz nie ma przyjaciół. Sprzątacz nie rozmawia z podwładnymi. Tym bardziej, Sprzątacz z tomem Houellebecqa w kieszeni.

Wracając z powrotem by się pokazać po godzinie, zauważył na tablicy korkowej foto, z wąsatym polskim – jak byk – Krzysztofem, Angolem, co nie wyjechał z Nottingham dalej niż pięć i pół mili na północ, oraz dwoma 50-letnimi Polkami, zgaduję: spod Pabianic – oto, miały Pabianice na twarzy wypisane; całość z podpisem: „The Best Team”. Wzięło go znów tego dnia na wymioty. Pobiegł do kibla czytać.

(Gdy pewnego razu zobaczył ją wysiadającą z tramu podbiegł do niej i ryknął: rozpatrzyłaś już CV???)

Jest jakiś rozpropagowany kult pracy w fabryce, pomyślał, były tu całe patologiczne rodziny; ich zdjęcia, fotki psów, niechcianych dzieci, kuzynów z Lincoln. Rozpracowywanie akcentu tych debili zajęło mu kiedyś miesiąc. Pachniały starością, zgniłymi perfumami, powolnym rozkładem. Stare, 50-letnie kutwy, szwaczki, praczki; nie wiem, co robiły.

- To się nachodzisz, co?
- Taki zawód.

Około trzynastej, po kilkudziesięciu kubłów śmieci wyjęciu do wniosku doszedł, że bycie Sprzątaczem jest w każdym bądź razie
c o o l; to jedynie najgorszy z wolnych zawodów tego świata, nic strasznego. Do obowiązków Sprzątacza nie należy bowiem nic. Sprzątacz jest jak duch. Żaden kosz po trzynastej nie potrzebuje Sprzątacza. Etat Sprzątacza stworzony jest, tu przemyślał sprawę, dla kogoś, kto chciałby się migać i za budynkiem 23 wyglądając jak ćpun z klejem książki czytać. (poza tym, muszę przyznać, pierwszy na przerwie przy automacie z batonami i colą był zawsze Sprzątacz; świetny etat)

Chodził z workiem śmieci po drugim piętrze, gdzie towarzyszyły mu dźwięki Enrique Iglesiasa z Radio Leicester, lubieżny wzrok polskich po solarium dziewcząt. Śmieciarz nie był byle burakiem z Polski, bo, to polskie solarki zauważyły, Śmieciarz m ó w i ł p o a n g i e l s k u. W rzeczywistości Śmieciarz był więc Bogiem. Mógł nie wyjąć worka.

Wnosił entuzjazm wszędzie, gdzie wszedł; jego cyniczny uśmiech po powrocie z godzinnego ukrywania się, promieniował na wszystkich. Wszyscy więc polubili Śmieciarza.

Po czym zdał sobie sprawę, że i tak jest nikim.

Nie ma strony na My Space’ie.

21 comments:

Anonymous said...

W odpowiedzi na wczorajsze rozważania chciałem powiedziec, że tak, czytam :)Od dzisiaj. Pozdro 88 yo!

. said...

To chyba agent wyslal zapytanie:P Ciesze sie, zapraszam serdecznie:)

Anonymous said...

Dokładnie to robota agenta! Należy mu sie premia:)

Anonymous said...

R.E.W.E.L.A.C.J.A !!!

Zee Oswald said...
This comment has been removed by the author.
Zee Oswald said...

kilka dni temu w wyborczej był wywiad.masz.żeby nie było. słów kilka o sprzątaczu;)

http://www.gazetawyborcza.pl/1,82709,4504821.html

. said...

ZdzichOO 21:02:18
czytales o smieciarzu co wkleilem?
Ja 21:02:42
spojrzalem, jestes glupi:D:D:D ja nie jestem smieciarzem, to BOHATER:D;D
ZdzichOO 21:02:58
:D:D:D:D:D:D

Zee Oswald said...

hehe.właśnie wlazłem,żeby wkleić to samo:D mam to już skopiowane;) ubiegłeś mnie;)god dammned;)

Unknown said...

a ja skrytykuje. nie podoba mi sie pierwszy akapit z tą zmianą szyku zdania. zbyt pretensojonalne. a reszta w p y t k e .

. said...

Nom, Olu, cos w tym jest. Dzis bym wyjal z tego: 'Przewiercanej ściany krzyk. Pyłek kurzu', w sumie od biedy reszte zostawil, lub ulozyl ten pierwszy akapit jako wiersz;)

A co to dokladnie znaczy 'w pytke'?:)

No i czym jest pytka?:)

Zee Oswald said...

nie chcę być gruboskórny, ale pytka to mały kutas;)

Unknown said...

o jezu, o jezu. od razu tak literalnie.
w pytke znaczy fajnie :)

. said...

(Obejrzalem wlasnie skroty z ostatniej kolejki ligi angielskiej i chce mi się krzyczeć: Szewczenko, dziadzie wracaj do Włoch! Jest teraz żałosny. Na jego miejscu zamknąłbym się w ciemnym pokoju i nie wychodził na boisko. Niech spierdala do Mediolanu, nie chcę go więcej oglądać w moim telewizorze.)

Myslalem, ze pytka, to co innego...

Anonymous said...

Nie mówi się w pytkę, tylko w pytę:)
-Jak jest?
-W pytę!
:D

. said...

Widzisz Olu? Mowi sie 'w pyte'.

Marcin wie. Marcin zyje w Warszawie:)

U nas na poludniu takich cudow nie ma:P

Zee Oswald said...

ja tam od dziecka jestem z pytą za pan brat, więc nie sądzę, żeby to był regionalizm środkowopolski.
myślę,że Buła to
w Majdanie też słyszał nie raz, a nie tylko na remizie;)

Zee Oswald said...

jako, że niezmieeeernie nudzi mi się w pracy to postanowiłem pogooglować w poszukiwaniu eymologii. i tak:


wg miejski.pl:

W pytę! lub W pytę jeża!

Po chuju fest, do huja!
lub zajebiste!
- Ale te buty są w pytę jeża!
- No, też mi się podobają!

- No w pytę jeża; nie oddałem hajsu kumplowi.
- No to przejebka!

;)

Anonymous said...

fucktycznie musialo ci sie nudzic ...

poszukaj w takim razie co oznacza "ide wniknac w swinie" slyszalam to gdzies kiedys.podobno to cos o wymiotowaniu ...

. said...

...pod Karlikiem.

Zee Oswald said...

z tą świnią to chyba to samo co "witanie się z tygrysem"

Anonymous said...

Rozmowa z tygrysem jeśli już.