Saturday 13 October 2007

Jechałem i szedłem do pracy trzy godziny; wyjechałem z Nottingham o 17:10, dotarłem do hotelu o 20:20; gubiłem autobusy i trasę; zmieniałem pomysły, jak tam dotrzeć. Gdy idiotycznie wybrałem podróż na międzynarodowe lotnisko East Midlands Airport, a dopiero stamtąd wyruszyłem do Castle Donington, było już absolutnie ciemno. Z centrum miasteczka za radą kilkunastoletniej angielskiej młodzieży w dresach (takiej, która jeżdźac dwupiętrowym autobusem, zajmuje ostatnie miejsca na drugim piętrze i słuchając Akona obraża pasażerów – to ważna w UK grupa społeczna), piechotą po zmroku szedłem czterdzieści minut prostą drogą, wydawało się, do nikąd.

Po drodze mijałem domy, kiedy domy niestety się skończyły - oprócz żyta, pszenicy i zmroku, nie było już nic. Szedłem jedyną ulicą w promieniu kilku mil przez pola, minąłem kilka aut, z których każdy mógłby się zatrzymać, by zawinąć mnie w dywan i wrzucić do najbliższej rzeki; slalomem mijałem po ciemku nadjeżdżające, uderzające po oczach światłami, samochody; z lewej strony schodziłem na prawą, potem z prawej, ustępując im drogi na lewą – zapomnijcie o chodniku. W każdej chwili ktoś mógł wyskoczyć zza krzaków i poderżnąć mi w trzy sekundy gardło. Nie było widać już nic.

Kilka kilometrów dalej świecił się tylko pas startowy i odlatujące samoloty – miałbym piękny widok w czasie śmierci; świadomość szczęśliwych ludzi tak blisko; ludzi, którzy przed chwilą widzieli Neapol i Amsterdam, zapach podróży. Zginąć dla dojścia do hotelu do pracy? Dla zarobienia pieniędzy na kurs językowy? – pomyślałem - jakie to wszystko bezsensu; nic, truchtałem dalej. Doszedłem do ciemnego lasu, który na kilometr w około otacza hotel; stałem przed nim pięć minut zastanawiając się jak to zrobić i przeżyć. Brak świateł, z lasu dobiegały szmery, trzaski, szelest liści. Moja śmierć mogła nastąpić w każdej sekundzie.

Myślę, że ostatnią rzeczą, jaką robi osoba, która doświadcza momentu zejścia jest próba zadzwonienia po pomoc; ja trzymałem rękę na komórce i wyświetlonym numerze do hotelu; w chwili ataku – jeśli ten nie okaże się od razu śmiertelny, pomyślałem – mogę nacisnąć słuchawkę, rzucić świecący się telefon, spróbować stawić czoła przeciwnikowi, którego nie widać i jednocześnie krzyczeć po pomoc – jeśli ktoś w hotelu odbierze. Krok, po kroku, krok po kroku, próbując trzymać się drogi, krok, po kroku, krok po kroku; trzaskało wokół drzewo, krok po kroku, otaczały mnie w promieniu kilkunastu metrów dziwne odgłosy, serce biło; krok po kroku. Zobaczyłem światło hotelowych apartamentów, krok po kroku, cywilizacja! Nikt mnie nie zaatakował - żaden czubek żyjący w lesie - żadne zwierzę.

Przeżyłem, już nigdy więcej tej drogi! - pomyślałem
(nie ma innej, o tym w momencie euforii zapomniałem).

Po drodze, która zabrała mi trzy godziny, dużo zdrowia, stresu i ryzyka życia, po przejściu pól i lasów, okazało się, że dzień wcześniej źle popatrzyłem na rotę, a dzień, w którym zaczynam zmianę nazywa się Saturday, a nie Friday. Tego dnia nie pracowałem…

Cały hotel śmiał się z Przemka.

„Jezu Przemek. Twoje przygody mnie osłabiają. Szkoda mi cię strasznie. I znów wracasz?”
Karolina 12.10.07. 20:38

„Nie no… zostaje do 23… ta Gośka mnie odwiezie… przepraszam świat za Przemka…”
Przemek 12.10.07 20:44

Why Does It Always Rain On Me guys?



Notkę te dedykuję mojemu ojcu, który po przeczytaniu wysłanych mu na pocztę historii Johna i Lenarta zjebał mnie straszliwie i odpisał bardzo niezrozumiale. Tym razem więc, najbardziej gówniana i nieprzygotowana notka w historii. Dla taty. Wyślę mu jutro na pocztę.

3 comments:

talia-pszczoly said...

hahaha! brawo!!!
wspaniala anegdota na zimowe , nudne wieczory.

. said...

ZdzichOO (13-10-2007 21:18)agent przypomina: nie myl biernika z dopelniaczem
ZdzichOO (13-10-2007 21:18) Zginac dla dojscia do hotelu do pracy? Dla zarobienia pieniêdzy na kurs jêzykowego?
ZdzichOO (13-10-2007 21:18)agent radzi: przeczytaj tekst po napisaniu?:D

Ja1 19:39:34 masz racje nie czytalem drugi raz:D
ZdzichOO 19:39:39 widac:D

. said...

yo pisze z pracy! ale nudy, lenart spi na przeciwko dwa metry ode mnie przy biurku, o piatej przyjechal mleczarz i gazeciarz, a ja w koncu zlamalem niemozliwosc zagladniecia w internecie na inna strone niz handpicked.co.uk i kilku innych, jedna z ktorych jest strona o southapmton fc - stuart, gosc, ktory zostawil swoj profil tu jest jego fanem; dowiedzialem sie wiec, jak sie domyslacie, przez noc wszystkiego, co tylko o southampton mozliwe...

no, no, no, ale zeby nie bylo - do 3 nad ranem pracowalem.

jeszcze 52 minuty.